fbpx

Diabelskie podróże z Markizem - USA (Alaska), Kanada (Jukon) i Mongolia

20 listopada 2022 (niedziela) godz. 17:00

Ryszard de Teisseyre, Ryszard Grześkowiak

 

 

OD ALASKI DO NIAGARY
Nasza 15ta zagraniczna wyprawa rowerowa. To był 3 miesięczny ultra maraton, to był czyściec z dziką i karkołomną drogą do niemożliwie dalekiego raju. Należało przejechać 800km Alaski na północ, następnie z kanadyjskiego Dawson City jadąc przez Kordyliery pokonać dzikie prowincje Yukon i Kolumbia Brytyjska, by w Calgary po tysiącach km gór wjechać w prerie, następnie dotrzeć do wielkich jezior i po wizycie nad Niagarą zakończyć wyprawę w Toronto. Znana już Alaska zaskoczyła tropikiem, nieznana dzikość północnej Kanady była piękna w swojej prostocie drogi, jak i groźna w gniewie natury. To był sezon na misia w znaczeniu dosłownym, jako że m in Markiz miał przygodę z Grizli który go długo gonił, licząc zapewne na chudy, ale jednak obiad, Niezwykła i długa była też droga przez prerie śladami Winnetou, a urok Wielkich Jezior przyprawiał o zawrót głowy.
Potęga gór, bezmiar prerii, bezkres wielkich jezior, niedostępność tajgi, grzmienie Niagary i dobroć ludzi – to wzbudzało wielki podziw. Walka z insektami i podjazdami, lodowym zimnem i wilgotnym tropikiem, ulewami i żarem słońca, jak i tysiącami kilometrów kręcenia – z tym trzeba się było zmierzyć.

MONGOLIA
Powszechnie znane hasło – im dalej na wschód, tym bardziej tajemniczo, mroczno i nieprzewidywalnie – zaowocowało pomysłem, by łyknąć trochę egzotycznej Azji.
Zamarzył się nam daleki, wielki i tajemniczy kraj w jej sercu, otoczony syberyjską Rosją i nieobliczalnymi Chinami, kraj, gdzie czas prawie stanął w miejscu i nie zmieniło się dużo od X-tego wieku, państwo będące kiedyś większą potęgą od rzymskiego imperium i otomańskiej Turcji, kraj prawie nieskażony cywilizacją i blichtrem „freak showu” kapitalistycznego świata.
Gigantyczny trapez wielkości Europy, o większej ilości jaszczurek niż ludzi, gdzie władzę ma wiatr, słońce, kamień i milionowe armie paskudnych owadów. Wyżyna, ciemnobrązową plamą będąca na mapie, gdzie drzew jest mniej niż pomników w Kazachstanie, a żyznej ziemi tyle, co w przydomowym ogródku.
Kraj ludzi serdecznych i prostych, gościnnych i ciekawskich, nieskażonych wrzaskiem mediów, modą na młodość i doskonałość, ogłupiałą presją szaleńczej gonitwy za nieprawdziwym, umiejętnie kreowanym wizerunkiem życia i świata.
Kraj, gdzie nie ma szczurzego wyścigu za pieniądzem i władzą, gdzie nie ma dewocji i bałwochwalczej czci dla sukcesu, a i ogromu przeciętności z drugiej strony.
Tam, gdzie można spotkać pierwotną przyrodę walczącą z brakiem wody i nadmiarem kamienia, smaganą wściekłymi wichrami i skwarem kontynentalnego lata, szorowaną piaskowymi burzami i stygnącą w przenikliwym chłodzie nocy. Przyrodę, gdzie lasów jest tyle, co kwiatów paproci, a tęcza musi zastąpić paletę kolorów przykrytą wszechwładną szarością roztartych na piach i żużel potężnych niegdyś skalistych łańcuchów.
A kraj ten – to właśnie Mongolia.